Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.
XIII.
ODJAZD.

Nareszcie nastał ów dzień uroczysty, dzień wielki.
Od świtu cały Tarascon był na nogach, zapełniając ulicę awiniońską i tłocząc się w pobliżu małego domu wśród ogrodu z baobabem.
W oknach, na dachach, na drzwiach, wszędzie było mnóstwo ludzi. Majtkowie ze statków pływających po Rodanie, czyściciele butów, tragarze, mieszczanie, robotnice z warztatów tkackich i fabryk jedwabiu, członkowie klubu, — wogóle wszyscy mieszkańcy zgromadzili się; przybyli nawet przez most mieszkańcy Beaucair, a nie brakło i ogrodników z przedmieścia, wozów z płóciennemi budami hodowców winogradu siedzących na ładnych mułach strojnych w wstążki, dzwonki, dzwoneczki, kutasy, wstęgi i kokardy, było nawet kilka ładnych dziewcząt Orlejanek przybyłych na jednym koniu z kochankami swymi, miały one włosy przewiązane niebieskiemi wstążkami. Koniki zaś były małe, stalowej maści.
Cały ton tłum tłoczył się, cisnął przed furtką wiodącą do grodu Tartarina dobrego pana Tartarina idącego między „turków“, by tam mordować lwy.
W pojęciu Taraskończyków Algier, Afryka, Grecja, Persja, Turcja, Mezopotamia, wszystko to razem tworzy jakąś niewyraźną, prawie mitologiczną, wielką krainą i nazywa się les Teurs „ziemią turków“.
Wśród tłumu przechadzali się tam i napowrót myśliwi poluący na kaszkiety, dumni z tryumfów swego mistrza i jakoby pozostawiający po sobie ślady chwały i sławy.
Przed domem, wśród ogrodu z baobabem stały dwa duże wózki. Od czasu do czasu furtka się otwierała, a wtedy wewnątrz ogrodu widzieć było można kilka osób przechadzających się poważnie po małym ogródku. Tragarze wynosili kufry, skrzynie, walizy, worki podróżne i składali je na wózkach.
Za każdym razem, gdy tragarze wynieśli nowy pakunek, tłumem wstrząsał dreszcz. Wymieniano głośno wyniesione przedmioty.