Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

świętych patronek i przeróżnych pomalowanych rzeźb drewnianych dających statkom nazwy. Wszystko to unoszone falami morza, pożerane niemi, zmoczone, omszone... Od czasu do czasu między statkami pojawiał się kawał morza, niby kawał jedwabiu poplamionego oliwą... wśród tłoku żagli, unosiły się stada mew, niby chmury, przesuwające się po błękicie nieba...
Na wybrzeżu potoki wody spływające w morze z mydłami, zielone, gęste, czarniawe, zmięszane z oliwą i sodą. A między tem tłum strażników celnych, komisjonerów, tragarzy, woźniców z wózkami zaprzężonymi w małe korsykańskie koniki.
Sklepy i magazyny, zadymione budy z kuchniami dla majtków, przekupnie fajek, małp, papug, sznurów, płótna żaglowego, fantastycznych drobiazgów, jako to: stare strzelby i garłacze, wielkie pozłacane latarnie, stare, połamane kotwice, dźwignie, tuby, lunety z przedhistorycznych czasów. Straganiarki sprzedawały muszle i pająki morskie i wykrzykiwały głośno. Majtkowie przechodzili szybko, niosąc garnki ze smołą, dymiące rondle, duże kosze pełne pająków morskich, które myli w wodzie morskiej.
Wszędzie kolosalny tłok najrozmaitszych towarów: jedwabiów, minerałów, stosów drzewa, rudy ołowianej, sukna, cukru, trzciny cukrowej, oliwy itd. itd. Wschód i zachód mieszały się tu razem. Olbrzymia kupa holenderskich serów, które genueńczycy własnoręcznie malowali na czerwono.
Niżej miejsce wyładowywania zboża. Tragarze wysypywali worki do elewatorów. Zboże czyniło rzekę złota spływającą wśród jasnych oparów. Tu znów ludzie w czewonych fezach ładowali zboże w worki z oślej skóry, a worki rzucali na wózki; wózki puszczały się w drogę otoczone tłumem kobiet i dzieci z miotełkami i koszykami... Dalej doki, w których oczyszczano z wodorostów i naprawiano duże statki, woń smoły, ogłuszający stuk młotów...
Czasem szeregi masztów rozsuwały się. Wtedy Tartarin widział wejście do portu, ruch dużych okrętów, fregatę angielską idącą do Malty, czystą i pięknie wymytą, oficerowie w żółtych rękawiczkach duży bryk marsylski zbliżający się do brzegu wśród hałasów i przekleństw, kapitan gruby, w długim surducie i jedwabnym kapeluszu, komenderował w djalekcie prowansalskim. Okręty odjeż-