dżające rozpuściwszy wszystkie żagle. Inne zbliżające się zwolna, opromienione słońcem.
A wokoło był hałas przerający, turkot wozów, krzyki i przekleństwa majtków, śpiewy, gwizdanie parowców, bębny i trąby w forcie świętego Jana i świętego Mikołaja, dzwony kościelne. A ponad tem wszystkiem mistral wiejący silnie, chwytający to wszystkie dźwięki, toczący je w dal, wstrząsający niemi, łączący je w jeden głos, czyniący muzykę szaloną, dziką, bohaterską, jakby wielką pożegnalną fanfarę, budzącą pragnienie odjazdu, puszczenia się w drogę daleką, przyprawienia sobie skrzydeł.
Przy dźwiękach tej fanfary Tartarin z Tarasconu puścił się w drogę do krainy lwów!...
Chciałbym być malarzem, wielkim malarzem, aby zaczynając ten epizod módz plastycznie stawić wam przed oczy przeróżne pozycje, w których znajdowała się chechia Tartarina z Tarasconu podczas trzech dni jazdy na pokładzie Żuawa, między Francją i Algierem.
Ukazałbym wam przedewszystkiem chechię bohaterską i dumną, w chwili odjazdu, gdy czyniła wspaniałą aureolę wokoło pięknej taraskońskiej głowy. Ukazałbym ją wam potem w chwili wyjazdu z portu, gdy Żuaw chwiać się poczyna na falach morza. Była wtedy drżąca, zdziwiona i jakby pełna złych przeczuć.
Potem na pełnem morzu, gdy fale zaczęły rzucać statkiem jak piłką, wtedy walczyła ona z burzą, przerażona sterczała na głowie bohatera, a duży kutas niebieski stroszył się wśród podmuchów