wichru i wśród mgły morskiej... Czwarta pozycja. Godzina szósta wieczorem w pobliżu Korsyki. Nieszczęsna chechia żałośnie pochyla się ponad balustradę pokładu i smętnie spogląda w morze, badając dno jego... Wreszcie pozycja piąta i ostatnia. W głębi wąziutkiej kajuty, na małem łóżeczku, wyglądającem jak szuflada komody. Coś bezkształtnego i zrozpaczonego, jęcząc wije się na poduszce. To chechia, bohaterska w chwili wyjazdu zmieniona w pospolitą i marną szlafmycę, nasuniętą aż na uszy głowy chorego, pobladłego, szarpanego konwulsjami człowieka...
Ach i gdyby mieszkańcy Tarasconu widzieć byli mogli swego wielkiego Tartarina w tej szufladzie komody. Blade i smutne światło dzienne wpada przez małe okienka; woń kuchni i gnijącego drzewa, nieznośna woń trasportowca. Gdyby usłyszeli jęki bohatera wydobywające się z jego piersi przy każdym obrocie śruby. Gdyby widzieli jako co pięć minut żąda herbaty i dziecinnym głosikiem przeklina służącego... Nigdy by sobie nie przebaczyli, że go zmusili do wyjazdu. Nieszczęsny „turek“ był godny politowania, Zaskoczony niespodzianie chorobą, nieszczęsny nie miał czasu ni odwagi zdjąć algierski pas, ani też zdjąć z siebie swój arsenał. Nóż myśliwski ugniatał mu piersi, rewolwer biodro. A w dodatku Tartarin-Sancho Pansa ciągle mu nad uchem jęczał i klął:
— Widzisz, niedołęgo! Przepowiadałem ci!... Zachciało ci się Afryki?... A więc masz tę swoją Afrykę!... Jakże ci się podoba?...
Ale największem okrucieństwem było, że w głębi swej kajuty, nieszczęsny słyszał, iż w wielkim salonie pasażerowie śmieją się, bawią, jedzą, śpiewają, grają w karty. Na pokładzie Żuawa zebrało się wesołe i liczne towarzystwo. Oficerowie powracający do swych pułków, damy z marsylskiego Alkazaru, kabotyni, bogaty muzułmanin powracający z Mekki, bardzo wesoły i dowcipny książę egzotyczny, udający doskonale różnych śpiewaków i aktorów... Nikt w tem towarzystwie nie cierpiał na morską chorobę, spędzali czas pijąc szampana razem z kapitanem Żuawa, grubym filutem, który miał dwie rodziny, jedną w Marsylji, drugą w Algierze, a nazywał się wesoło Barbason.
Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.