Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

Tartarin z Tarasconu przeklinał tych nędzników. Ich wesołość podwajała jego cierpienia.
Nareszcie trzeciego dnia popołudniu na statku zaczął się ruch nadzwyczajny, który obudził z odurzenia naszego bohatera. Dzwon dzwonił ustawicznie. Słychać było ciężkie kroki majtków, biegających po pokładzie, głośne krzyki i komendy kapitana.
Wreszcie:
— Maszyna, stop!
Statek stanął; wielkie wstrząśnienie i nic więcej. Okręt kołysał się w milczeniu od prawej ku lewej, jak balon w powietrzu.
Tajemnicze milczenie przeraziło taraskończyka.
Strasznym głosem wrzasnął:
— Litości! Toniemy! Ratunku!
I odnajdując swe siły, zerwał się z łóżeczka i w pełnym rynsztunku, ze strzelbami i rewolwerami wyleciał na pokład.

II.
DO BRONI! DO BRONI!

Statek nie tonął. Przybył tylko na miejsce.
Żuaw zapuścił kotwice w porcie głębokim, czarnym, milczącym, ponurym, prawie opustoszałym. Na przeciw na wzgórzu widać było biały Algier, małe matowo białe domki, przytulone do siebie na stoku pochylającym się ku morzu. A ponad wszystkiem, jedwabisty błękit nieba, cudowny błękit...
Sławny Tartarin, ochłonąwszy nieco ze strachu, przyglądał się krajobrazowi „słuchając z czcią“ słów egzotycznego księcia, który stojąc obok niego, informował go o mieście, wskazywał różne dzielnice; Kasbę, górne miasto, ulicę Bab-Azonu. Książę egzotyczny, był bardzo dobrze wychowany. W dodatku doskonale znał Algier, i mówił płynnie po arabsku. Nagle... wzdłuż balustrady, o którą obaj byli oparci, Taraskończyk ujrzał mnóstwo ogromnych, tłustych, czarnych rąk, chwytających z zewnątrz za słupki. Równocześnie prawie ukazała się tuż przed Tartarinem głowa murzyna z kędzie-