Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

Alzatczyk spojrzał na niego mocno zdziwiony:
— Lwy?
Biedny Tartarin trochę mniej pewny siebie, ponowił pytanie:
— Tak jest, lwy... Czy widujecie je często?
Szynkarz wybuchnął śmiechem.
— Co? Lwy? A pocóż ich tutaj?
— Czyż w Algierze niema lwów?
— Nigdym ich nie spotkał!... A przecież mieszkam tu już ze dwadzieścia lat. — Chociaż zdaje mi się, że kiedyś coś o nich słyszałem... Prawdopodobnie czytałem w gazetach... Ale to o wiele dalej, gdzieś, tam, na południu...
W tejże chwili przybyli do szynkowni.
Była to podmiejska szynkownia taka sama, jakie się spotyka w Vauves, czy Pautin, z wiechą nad drzwiami, wizerunkami bilardowych kijów na ścianach i z nieobrażającym nikogo szyldem:
Pod schadzką zajęcy”!
Schadzka zajęcy!
Ach, Bravido! Co za wspomnienie!

VII.
HISTORJA PEWNEGO OMNIBUSA, PEWNEJ MAURYTANKI I PEWNEGO SZKAPLERZA Z KWIECIA JAŚMINU UCZYNIONEGO.

Ta pierwsza przygoda odstraszyłaby wielu ludzi, ale tak dzielnego i energicznego męża jak Tatarin nie mogła pozbawić odwag i wytrwałości.
Bohater pomyślał sobie:
— Lwy są na południu! A więc dobrze! Powędruję na południe!
I przełknąwszy ostatni kąsek, wstał, podziękował gospodarzowi za przyjęcie, bez żalu i gniewu uściskał starą alzatkę, przelał jeszcze jedną łzę nad grobem nieszczęsnego „szpaczka”, a potem szybko zwrócił się w powrotną drogę, ku Algierowi i to z bez-