Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wdowa! Co za szczęście!
— Tak. Ale ma brata, który jej pilnuje!
— Ach! Do djabła!...
— Dziki maur, sprzedający fajki w orleańskim bazarze...
Milczenie.
Książę przerwał je.
— No, chyba pan się nie obawia takiej drobnostki. A zresztą, może ten rozbójnik uspokoi się nieco gdy kupimy od niego kilka fajek... Chodźmy! Ubieraj się pan! Masz pan szczęście!
Blady, wzruszony, rozkochany Tartarin wyskoczył z łóżka i ubierając się prędko w flanelowe kalesony, zapytał:
— Cóż ja mam teraz zrobić?
— Poprostu napisać kilka słów i prosić ją o schadzkę!
Naiwny taraskończyk, który marzył o czystym wschodzie, bez żadnej domieszki, zapytał trochę rozczarowany:
— Ona umie po francusku?
Książę niezmieszany wcale odparł:
— Ani słówka! Ale pan mi będzie dyktować, a ja będę od razu tłumaczyć.
— Ach książę! Ileż łaski!
Taraskończyk zaczął chodzić po pokoju dużymi krokami i milczał w skupieniu.
Rozumie się, że do maurytanki w Algierze nie można pisać tak samo, jakby się pisało do gryzetki w Beaucaire. Szczęściem bohater nasz przeczytał sporo książek, mógł więc łącząc retorykę apaszów wedle Gustawa Aimard z frazesami z „Podróży na wschód“ Lamartina, kilku reminiscencjami „Pieśni nad pieśniami“ napisać nadzwyczajnie wchodnio brzmiący list.
List ten zaczynał się od słów:
— „Jako struś wśród piasków pustyni“...
A kończył się słowami:
— „Powiedz mi jak się nazywa twój ojciec, a ja ci powiem jak się nazywa ten kwiat“.
Do listu tego romantyczny Tartarin chciał dołączyć bukiet z kwiatów mówiących dużo. Ale książę Grzegorz uznał, ze lepiej będzie kupić u brata jej kilka fajek, co niewątpliwie złagodzi nieco