Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

wadziła obu panów przez wązkie podwórze do chłodnego pokoju, kędy dama czekała ich leżąc na nizkiem łożu...
W pierwszej chwili wydała się Tartarinowi niższą i tęższą od owej maurytanki spotkanej w omnibusie...
— Czy to w istocie ona?
Ale podejrzenie to przeszło przez głowę Tartarina z szybkością błyskawicy i znikło bez śladu.
Dama wydała mu się niezmiernie piękną... Nogi miała bose, na różowych, delikatnych tłuściutkich paluszkach mnóstwo pierścionków, a pod złocistym stanikiem, pod kwiecistą szatą, rysowała się wyraźnie postać miłej osóbki, nieco przysadkowatej, smacznej i w sam raz wszędzie zaokrąglonej...
W ustach trzymała bursztyn nargili i otaczała się złocistemi chmurami dymu.
Wchodząc, Tartarin położył rękę na sercu i złożył jaknajbardziej maurytański ukłon, zawracając namiętnie oczy...
Baja patrzyła na niego przez chwilę, nie mówiąc ani słowa. Potem rzuciła nargilę, rzuciła się na wznak i ukryła twarz w dłoniach. I widać było tylko jej biały kark, roztrząsany szalonym śmiechem, niby worek napełniony perłami.

XI.
SIDI TART'RI BEN TART'RI.

Wszedłszy dziś jeszcze nawet wieczorem o zmroku do jednej z kawiarń algierskich w górnej dzielnicy miasta, usłyszeć można maurów, mrugających do siebie oczami i uśmiechających się i opowiadających o niejakim Sidi Tart’ri ben Tart'ri, europejczyku uprzejmym i bogatym, który kilka lat temu mieszkał w arabskiej dzielnicy z pewną damulką z ludu, imieniem Baja.
Sidi Tart’ri pozostawił po sobie bardzo wesołe wspomnienia.
Był to, jak się łatwo domyśleć, nasz Tartarin.
Cóż chcecie?
W życiu świętych i bohaterów zdarzają się momenty zaślepienia, słabości i upadku.