Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzeczywiście! Może być, że to nie ta sama... Dajmy na to, że się omyliłem... Tylko widzi pan, panie Tartarin, dobrze by pan zrobił nie ufając zbytnio algierskim maurytankom i egzotycznym książętom!...
Tartarin wyprostował się i skrzywił oblicze.
— Kapitanie! Książę jest moim przyjacielem:
— Dobrze! Dobrze!... Nie gniewaj się pan!... Może się pan napije absyntu? Nie. — Żadnego pan mi nie da zlecenia do ojczyzny?... Także nie?... A więc dobrze! Więc szczęśliwej drogi!... Ale a propos, kolego, mam tu trochę dobrego, francuskiego tytoniu. Może pan weźmie z sobą kilka szczypt?
...Bierz pan! Bierz pan więcej! To panu dobrze zrobi... Te przeklęte tytonie wschodu zupełnie zawracają w głowie...
Potem kapitan wrócił do swego absyntu, a Tartarin zamyślony puścił się kłusem w drogę do domu... Aczkolwiek wspaniałomyślna, wielka dusza nie mogła w to uwierzyć, insynuacje kapitana zasmuciły go nieco, a przytem te prostackie przekleństwa, dyalekt ojczystych stron, — wszystko to budziło w nim nieuchwytne wyrzuty sumienia.
W domu nie zastał nikogo... Baja poszła do łaźni... Murzynka wydała mu się ohydną, dom ponurym... Przenikała go nieokreślona tęsknota. Usiadł koło fontanny i napchał fajkę tytoniem otrzymanym od kapitana, tytoń był zawinięty w kawał gazety. Poznał gazetę. Była to Depesza. Rozwinął ją i odrazu oczy jego padły na wiadomości z ojczystego miasta;

Piszą nam z Tarasconu:
Miasto poruszone jest do głębi. Tartarin, morderca lwów, pojechał do Afryki, by tam polować na tę wspaniałą zwierzynę. Od kilku miesięcy niema żadnej wieści o nim... Co się stało z naszym bohaterskim współobywatelem?... Niemamy odwagi pytać o to, bo znamy jego szaloną odwagę, gorączkę czynu, pragnienie przygód... Czy jak wielu innych padł on ofiarą i spoczywa zasypany na wieki piaskiem pustyni? Czy też rozszarpały go mordercze kły dzikich drapieżników, któ-