Przeczytawszy to, taraskończyk zarumienił się, zbladł, zadrzał...
Ujrzał przed sobą cały Tarascon: Klub myśliwych polujących na kaszkiety, zielony fotel w sklepie Costecalde’a a ponad tem wszystkiem unoszące się, niby orzeł z rozwiniętymi skrzydłami, wspaniałe wąsy walecznego majora Bravidy.
A potem ujrzał sam siebie, tchórzliwie i wygodnie rozwalonego na sofie, podczas gdy oni, tam, wyobrażają sobie, że on morduje krwiożercze drapieżniki.
I wtedy Tartarin zawstydził się srodze i łzy rzęsiste polały się z jego oczu.
Nagle bohater zerwał się.
— Na lwy! Na lwy!
I szybko poszedł do komórki, w której zakurzone drzemały jego pakunki: namiot, konserwy mięsne i roślinne, skrzynie z bronią itd. Wszystko wydobył na środek dziedzińca.
Tartarin-Sancho znikł; pozostał tylko Sancho-Don Quichotte.
Przejrzał swe zapasy, uzbroił się, wystroił, ubrał wysokie, nieprzemakalne buty, napisał kilka słów do księcia i powierzył Baję jego opiece, włożył do koperty kilka zwilżonych łzami banknotów. I zaraz potem nieustraszony Tartarin wsiadł do karetki pocztowej, kursującej po gościńcu do Blidah, pozostawiając w domu osłupiałą murzynkę, stojącą przed nargilą, turbanem, pantoflami, całym strojem muzułmanina Sidi ben Tart’ri, walającym się marnie na białych kamyczkach dziedzińca.
Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
rych skóry przyrzekł on swym przyjaciołom? — Straszna niepewność! Niepokój straszny! Kupiec, murzyn, który przybył na jarmark w Beaucaire twierdzi, iż w głębi Sahary spotkał europejczyka, którego rysopis zgadza się zupełnie z rysopisem Tartarina. Podróżnik ten wędrować miał w stronę Tombuktu!... Niechaj Bóg opiekuje się naszym Tartarinem!