Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapytał tylko spokojnie:
— Czy pan już zabił dużo lwów, panie Tartarin?
Taraskończyk odpowiedział wspaniale:
— Zabiłem ich już sporo, mój panie!... Chciałbym tylko abyś pan miał tyle włosów na głowie!...
Wszyscy pasażerowie dyliżansu wybuchnęli śmiechem, patrząc na trzy żółte włoski zdobiące łysinę małego pana.
Z kolei zabrał głos fotograf z Orleansville’u:
— Straszny jest zawód pański, panie Tartarin!... Zdarzają się czasem przygody fatalne i okropne... I tak naprzykład biedny pan Bombonuel...
Tartarin przerwał z pogardliwym uśmiechem:
— Ach, ten morderca panter!...
Mały jegomość zapytał:
— Czy pan go zna?
— Co? No!... Ze dwadzieścia razy polowaliśmy wspólnie!
Mały jegomość uśmiechnął się i zapytał:
— A więc pan i na pantery także poluje, panie Tartarin?
Wspaniały morderca lwów odrzekł:
— Tak... Czasem... Dla rozrywki...
I potrząsnął głową bohaterskim ruchem, który wzniecił pożar w sercach obu dam z półświatka, a potem dodał:
— Ale cóż to jest w porównaniu z lwami!
Fotograf z Orleansville’u ośmielił się zauważyć:
— Zresztą pantera, to tylko duży kot...
Tartarin, któremu pewną przyjemność sprawiało, iż może nieco zmniejszyć sławę Bombonnela, szczególniej w pojęciu dam, — potwierdził:
— Naturalnie!
Dyliżans stanął. Konduktor otworzył drzwi i zwracając się z wielkim szacunkiem do małego pana, rzekł:
— Już pan jest na miejscu!
Mały pan wstał, wysiadł, a stojąc przy drzwiał przemówił:
— Czy pozwoli mi pan, panie Tartarin, dać sobie jedną radę?
— Jaką panie?
— Widzi pan... Pan ma minę bardzo poczciwego człowieka,