Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

to też wolę panu szczerze powiedzieć... Niech pan prędko wraca do Turasconu, panie Tartarin... Tutaj pan tylko daremnie traci czas... Tam dalej na prowincyi, jest jeszcze kilka panter, ale to dla pana zbyt marna zwierzyna... A z lwami to już koniec. W całym Algierze ich już niema wcale... Mój przyjaciel Chassaing zabił ostatniego.
Powiedziawszy to, mały pan ukłonił się, zamknął drzwi i śmiejąc się odszedł, niosąc pod pachą skórzany portfel i parasol.
Tartarin, krzywiąc się, zapytał:
— Panie konduktorze! Co to za jegomość?
— Co? Pan go nie zna? Ależ to pan Bombonnel!

III.
LWI KLASZTOR.

W Milianah, Tartarin z Tarasconu wysiadł z dyliżansu, który puścił się w dalszą drogę na południe.
Po dwóch dniach trzęsienia się w karecie, po dwóch nieprzespanych dniach spędzonych na wyglądania przez okno, czy gdziekolwiek wśród pól, nie zjawi się wspaniały cień lwa, — szlachetny taraskończyk stracił nieco pewność siebie, po niefortunnem spotkaniu z panem Bombonnelem. Mimo swój rynsztunek, swą straszną minę, swą czerwoną czapkę, nie śmiał spojrzeć w oczy fotografa z Orleansvill’u i obu dam należących do trzeciego pułku huzarów.
Zwrócił się więc ku szerokim ulicom Milianah, pełnym pięknych drzew i wodotrysków; szedł, szukając hotelu, któryby mu się podobał. Ale idąc, nieustannie rozmyślał o słowach Bombonnela... Gdyby to było prawdą? Gdyby w istocie w Algierze nie było już lwów?... A więc wtedy te dalekie wędrówki, niewygody, trudy, poszłyby na marne!...
Nagle, na rogu ulicy, bohater znalazł się oko w oko...
Wobec kogo?
Wobec wspaniałego lwa o potężnej płowej grzywie. Królewski zwierz siedział spokojnie w słońcu, przy drzwiach kawiarni.
Tartarin ogromnym skokiem cofnął się wstecz i zawołał:
— A cóż oni mi mówili, że lwów już niema?