Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

Usłyszawszy ten okrzyk, lew pochylił głowę i ująwszy w zęby stojącą przed nim na ziemi, drewnianą tacę, wyciągnął ją pokornie w stronę Tartarina, nieruchomego z osłupienia...
Przechodzący mimo arab rzucił na tacę drobną monetę. Lew poruszył ogonem...
Wtedy dopiero Tartarin zrozumiał wszystko. Zobaczył to, czego przedtem ze wzruszenia zobaczyć nie mógł. Zobaczył tłum zgromadzony wokoło biednego lwa ślepego i oswojonego i ujrzał dwóch wielkich murzynów, zbrojnych w grube kije, oprowadzających biedne zwierzę po mieście.
Krew uderzyła do głowy taraskończyka.
Grzmiącym głosem wrzasnął:
— Nędznicy! Tak upodlić szlachetne zwierzę!
I rzuciwszy się na lwa, wyrwał mu z monarszej paszczy nikczemną tacę.
Obaj murzyni sądzili, że mają do czynienia ze złodziejem, rzucili się na bohatera, uniósłszy w górę kije!...
Walka była straszna...
Murzyni bili, kobiety wrzeszczały, dzieci śmiały się...
Stary żyd, szewc, krzyczał z głębi swego sklepiku:
— Do sędziego pokoju! Do sędziego pokoju!
Nawet ociemniały lew spróbował zaryczeć, a biedny, nieszczęsny Tartarin, padł po rozpacznej walce, padł na ziemię między rozsypane z tacy drobne monety, błoto i śmiecie...
W tejże chwili jakiś człowiek wpadł między tłum; jednem słowem uspokoił murzynów, jednym ruchem ręki rozpędził kobiety i dzieci, podniósł z ziemi Tartarina, oczyścił jego szaty, wstrząsnął nim i posadził go zadyszanego na kamieniu.
Dobry Tartarin, trzymając się za bolący bok, wyszeptał zdumiony:
— Co? książę? Tu?
— Tak, waleczny mój przyjacielu, to ja! Natychmiast po otrzymaniu pańskiego listu, powierzyłem Baję opiece jej brata, wynająłem pocztę, galopem pędziłem pięćdziesiąt kilometrów i przybyłem tu w sam czas, by pana wyratować z rąk tych brutalnych