Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Osada znajdowała się o kilka kilometrów, nad brzegiem Szaliffu.
Mieszkało w niej pięć czy sześć tysięcy arabów, nędzarzy w łachmanach, wygrzywających się na słońcu i handlujących oliwkami, miodem, tytoniem. Nad dużymi ogniami piekły się, całe barany, niezmiernie tłuste. Rzeźnie były pod gołem niebem, a w nich zupałnie nadzy murzyni, stąpający wśród kałuży krwi, mający zakrwawione ręce, zabijali i krajali w kawały barany.
W kącie, pod różnobarwnym, połatanym namiotem maur, pokątny adwokat, w okularach, pochylony nad grubą księgą.
Dalej tłoczy się gromadka wrzeszcząca głośno, to ruletka ulokowana na wiadrze, przewróconem do góry dnem; w około cisną kabyle.
Nad brzegiem wesołe krzyki i śmiechy; kupiec żyd na mule tonie w rzece. A wszędy skorpiony, psy, kruki i muchy, muchy masami!...
Ale wielbłądów niema.
Ostatecznie wynaleziono jednego. Właściciel chciał go się pozbyć. A był to prawdziwy pustynny wielbłąd, łysy, wyglądający smutnie, z długą głową beduina, i rozmiękczonym zbyt długimi postami garbem, zwisającym na bok.
Wielbłąd ten podobał się Tartarinowi, do tego stopnia, że chciał, aby cała karawana ulokowała się na nim.
Zawsze miał szalone pomysły w wschodnim stylu!...
Bydlę przyklękło. Objuczono je skrzyniami.
Książę ulokował się na szyji wiebłąda. Tartarin chcąc być majestatycznym, usiadł na szczycie grzbietu, między dwoma skrzyniami, jedną z przodu, drugą z tyłu. I dumny spokojny, majestatyczny pożegnał ruchem ręki tłum, zgromadzony wokoło i dał znak do odjazdu...
Do stu piorunów!...
Gdyby Tarascon mógł to ujrzeć!
Wielbłąd powstał, wyprostował swe grubo związane, żylaste nogi i uczynił krok...
Osłupienie!
Zaledwie wielbłąd uczynił parę kroków, Tartarin zbladł,