Naród dziki i zepsuty, któremu cywilizowani zdobywcy zaszczepiają swoje występki i wady...
Dzika, bezwzględna przez nikogo nie kontrolowana władza fantastycznych naczelników plemion, poważnie obnoszących wstęgi legji honorowej i chłostających w pięty poddanych. Niesumienne sądy kadich w dużych okularach, machometańskich świętoszków, sprzedających swe wyroki niby Ezaw swe pierworodztwo, za półmisek ulubionej potrawy. Krajowcy urzędnicy to pijacy, byli służący francuskich oficerów, obżerający się baraniną, upijający się szampanem w towarzystwie praczek-murzynek. A tymczasem wokoło ich namiotu, podwładne plemię umiera z głodu i nędzy...
A dalej, wokoło równiny, pozbawionej obfitszej roślinności, wyschłe, porosłe kaktusami nieurodzajne, pełne szakalów i pluskiew. Opustoszałe osady, plemiona nie wiedzące co z sobą zrobić, idące niewiadomo dokąd, uciekające przed głodową śmiercią, i znaczące swe ślady trupami. Od czasu do czasu, wioska francuska w ruinach, pola nieuprawione, koloniści upijący się absyntem po kawiarniach i dysptujący zawzięcie o polityce...
Wszystko to Tartarin mógł zobaczyć, gdyby zadał sobie tyle trudu, ale pożądanie lwów, zaślepiło go zupełnie, szedł prosto przed siebie, nie patrząc ani w prawo, ani w lewo, szukając tylko okiem lwów, które się nigdy nie ukazywały.
Ponieważ namiot był uparty i nie chciał się otwierać, a tabliczki perukanu nie chciały się rozgotowywać, więc rano i wieczór, zatrzymywano się w wioskach arabskich. Dzięki czapce księcia przyjmywano myśliwych z otwartemi ramionami. Mieszkali u agów, w dziwacznych pałacach wielkich, białych, kędy bywało mnóstwo nargil i komod z akacjowego drzewa, smyrneńskich dywanów i lamp naftowych, skrzyń z drzewa cedrowego pełnych tureckich cekinów i zegarów w stylu Ludwika Filipa... Wszędzie przyjmowano Tartarina wspaniale i urządzano na jego cześć diffy i fantazje. Na jego cześć ubierano się w białe burnusy i strzelano bez końca...
A przed wyjazdem dobry aga przedkładał słony rachunek za przyjęcie i proch wystrzelany.
Nazywa się to arabską gościnnością.
Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.