nada straszliwa: mózg rozlatywał się na wszystkie strony, krew dymiła się, czerwona i płowa sierć unosiła się w powietrzu.
Potem wszystko opadło na ziemię i Tartarin ujrzał... dwóch ogromnych murzynów rozwścieczonych, wymachujących kijami...
Dwaj murzyni z Milianah!...
O zgrozo! Był to ułaskawiony lew, biedny ślepiec z klasztoru Mahometa. On to padł pod kulami taraskońskiemi.
Tym razem nie powiodło się Tartarinowi.
Rozwścieczeni fanatycy byliby go ubili, gdyby Bóg nie był mu przysłał na pomoc strażnika polowego z Orleansville’u z szablą u boku.
Widok urzędowej czapki uspokoił szybko murzynów.
Spokojny i majestatyczny dygnitarz spisał protokół, złożył na grzbiecie wielbłąda szczątki lwa i zabrał całe towarzystwo do Orleansville’u i oddał w ręce sądu.
Teraz zaczęła się straszna i długa procedura.
Poznawszy Algier dziki, Tartarin poznał Algier urzędowy, nie mniej dziwaczny i potężny, Algier miejski, sądowy, adwokacki. Poznał sądownictwo, odbywające swe narady po kawiarniach, cyganerję sądowniczą, woniejącą absyntem i tytoniem, dokuczliwą i chciwą.
Przedewszystkiem trzeba było skonstatować, czy lew został zabity na terytorjum podlegajacem cywilnej władzy, czyli też wojskowej. W pierwszym wypatku sprawa należała do sądu handlowego, w drugim do sadu wojennego.
Usłyszawszy słowa „Sąd wojenny“, wrażliwy taraskończyk widział się już rozstrzelanym...
Najgorsze było, że rozgraniczenie obu terytorjów jest bardzo nieścisłe.
Po miesiącu wędrówek po różnych biurach, po najrozmaitszych intrygach skonstatowano, że lew padł na terytorjum wojskowem, ale Tartarin strzelał do niego z terytorjum cywilnego. Sprawę rozstrzygnął więc sąd cywilny i skazał Tartarina na zapłacenie murzynom dwóch tysięcy pięćset franków i zwrot kosztów.
Jakim sposobem zapłacić tę kwotę?
Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.