Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Pod arkadami wokoło małego dziedzińca, flaszki, ciastka, porozrzucane poduszki, fajki, tamburyny, gitary. A między tem wszystkiem stała Baja bez gorsetu i stanika, tylko w koszulce z srebrzystej gazy i szerokich, różowych pantalonach. Na głowie miała czapkę oficera marynarki i śpiewała Marco la Belle...
U jej stóp na dywanie, syt miłości i konfitur spoczywał Barbasson, nikczemny kapitan Barbasson i słuchając jej śpiewu, pikał ze śmiechu.
Pojawienie się Tartarina, zakurzonego, bladego, wyczerpanego, mizernego, o błyszczących gniewem oczach i z srodze nastraszonym kutasem chechii przerwało odrazu tę milutką turecko-marsylską orgję.
Baja wydała okrzyk niby przerażony piesek i uciekła w głąb domu.
Barbasson nie zmieszał się wcale i śmiejąc się rzekł:
— A cóż pan na to panie Tartarin? Czy nie mówiłem panu, że ona umie po francusku?
Tartarin z Tarasconu przyskoczył do niego wściekły:
— Kapitanie!
Maurytanka, pochylając się ponad balustradę ganku zawołała czystym marsylskim djalektem:
— Dobrze, żeś wrócił mój stary!
Biedny Tartarin, przerażony padł na ziemię, na poduszki, jego maurytanka znała nawet, marsylski djalekt!...
A kapitan Barbasson rzekł sentencjonalnie:
— Mówiłem panu, żebyś pan nie ufał algierskim niewiastom. To to samo, co pański egzotyczny książę...
Tartarin podniósł głowę i zapytał:
— Pan wie gdzie jest książę?
— Niedaleko. Niedaleko. Na pięć lat zamieszkał w tutejszem więzieniu. Osioł dał się pochwycić na gorącym uczynku. Zresztą, on nie pierwszy raz siedzi w ulu. Ma już za sobą coś trzy lata więzienia i to nawet, zdaje mi się, że siedział w Tarasconie.
Tartarin nagle zrozumiał.
— W Tarasconie?... A wiec dlatego zna on tylko jedną dzielnicę miasta!...