Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak! Bezwątpienia. Tarascon widziany z okien więzienia... Biedny panie Tartarin, trzeba się dobrze pilnować w tym szatańskim kraju. Tu łatwo o przykre historje... Naprzykład pańska sprawa z muezzinem...
— Moja? Z muezzinem? Co to znaczy?
— Muezzin z tej mossei, który się umizgiwał do Baji... Gazeta Akbar opisała kiedyś tu tę całą historję i cały Algier śmieje się z niej dziś jeszcze... Ten filut wylazł na szczyt wieży i w pańskich oczach oświadczał się Baji, niby to śpiewając modlitwy. Wzywał allaha i naznaczał jej schadzki!...
Nieszczęsny Tartarin zawył:
— A więc w tym kraju same łotry i oszusty?
Barbasson odrzekł z gestem i miną filozofa:
— Cóż robić, mój drogi panie! Ale mojem zdaniem najlepiej by pan zrobił wracając czem prędzej do Tarasconu...
— Wrócić... To łatwo powiedzieć!... A pieniądze? — Więc pan nie wiesz, że tam, w tej pustyni obdarli mnie do szczętu?
Kapitan roześmiał się i rzekł:
— To nic nie szkodzi, Żuaw jutro odbija z powrotem i jeżeli pan chce, to ja pana wezmę na pokład... Zgoda, kolego? A więc dobrze, doskonale. A teraz mamy tu jeszcze parę butelek szampana, trochę jadła... Siadaj pan, jedz i pij, bez ceremonji.
Tartarin wahał się chwilę, by nie ubliżyć swej powadze. A potem zasiadł, jadł i pił. Baja, słysząc brzęk szklanek zeszła, zaśpiewała w końcu Marco la Belle i uczta przeciągnęła się do późnej nocy.
Około trzeciej rano Tartarin wracał z lekką głową i ciężkiemi nogami, odprowadziwszy przyjaciela swego, kapitana. Przechodząc koło mossei, przypomniał sobie muezzina a wspomnienie tego figla rozśmieszyło go. Nagle przyszedł mu wspaniały pomysł zemsty. Wszedł, kroczył długimi, wysłanymi dywanami i wreszcie znalazł się w małej tureckiej kapliczce, oświetlonej żelazną kulą, latarnią, rzucającą fantastyczne cienie na białe ściany.
Muezzin siedział tam na sofie, ubrany w ogromny turban i białe futro. Palił fajkę i popijał z nabożeństwem kieliszki absyntu