Nad wielką, cichą, zieloną doliną.
Tu się dąb wznosił stary, rozłożysty,
Sam jeden, jakby strażnik tego miejsca.
Mur sześciościenny wkoło go otaczał,
Jak orszak, który xiążąt w bitwie strzeże.
W jednéj z ścian były wrota do świątyni.
Tam połyskały straszne Bogów twarze:
Perkuna, który grom w rękach piastował.
Czarne Pokole, olbrzyma Atrimpa.
Inni Bogowie dokoła ścian stali.
Tam był Wirszajtos, Sznejbrato, Ziemiennik.
Przy nich ofiarne ołtarze rzędami,
Od krwi i dymu okopciałe, czarne,
Ognia i ofiar jutrzejszych czekały.
U stóp ich jeszcze walały się kości,
I popiół ziemię ubitą pokrywał.
Po za murami wielkie drzewa stosy
Przygotowano na ołtarz Perkuna,
Przed ojca dębów poważne konary.
I widać było świetny blask od Znicza
Wśród ciemnéj nocy, jak xiężyc u wschodu
Połyskujący na murach czérwonych.
A nad ołtarzem, z spuszczonemi głowy,
Strażnicy ognia w milczeniu siedzieli.
Na prawo bramy dom Krewe-Krewejty;
Na lewo stała podróżnych gospoda;
Daléj czerniały Wejdalotów domy
Strona:Anafielas T. 1.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.
97