Myśmy skarlałe wielkoludów szczątki,
Myśmy potomki ojców, których kości
W dziecinnych naszych nie udźwigniem ręku.
Bogi skarały, i ogromne ludy
Zeszły na karły bezsilne, trwożliwe,
Z duszą tak małą, jak drobne ich ciała.
Spójrz w te mogiły. Gdy je wiatr rozwieje,
W nich kość, jak dębu stary pień, bieleje;
Czaszka, miedzianym wężem uwieńczona,
Strzaskana w czworo, większa, niż ty cały;
A wielka dusza gdzieś w ojców krainie
Płacze, bo się już nie odrodzi w synie,
Bo dziecióm z woli Bogów się dostało
Dusza zmalała i zdrobniałe ciało.
Dawno już Pramżu ten stary świat stworzył,
I piérwsze lata młodéj jeszcze ziemi
Słodkie, jak każda młodość, być musiały.
Ale niedługo ludzie się popsuli:
Bo tyle złego sama ziemia płodzi
Z temi darami, które dla nas rodzi!
Powstały wojny, nienawiści, zdrady —
Brat zabił brata, ojciec przeklął syna,
A matka córkę, a dzieci rodziców.
Naówczas Pramżu spójrzał z okna niebios;
Spójrzał, i swojéj nie mógł poznać ziemi.
— Toż to jest świat mój?! toż to moje dzieci!
Strona:Anafielas T. 1.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
108