Zrywał się Litwin, i z oszczepem w ręku,
Z ofiarą w sakwach, biegł oglądać Krewy,
Ostatnią chwilę i obrzęd ostatni.
Nareście nadszedł dzień ów uroczysty.
Po nad rzekami tłum ludu dolinę
Gwarny, ciekawy, zmięszany zalegał.
Za świętym dębem z najdroższego drzewa
Stos Wejdaloci układli wysoki.
Do niego słane białemi płótnami,
Sypane kwieciem prowadziły wschody.
Po rogach stosu ofiarne ołtarze
I ognie święte trzy doby płonęły.
W blizkiéj zagrodzie podarki, ofiary,
Które lud znosił, składali kapłani.
Cztérech Ewarte przy ołtarzach stało;
Przy każdym po dwóch Krewe w białych szatach,
W wieńcach na skroni i laskami w ręku;
Za nimi rzędem pomniejsi Krewule
I Wejdalotów gmin niepoliczony,
Wiejscy wróżbici, Sygonoci biedni,
Co się po siołach za jałmużną włóczą,
I Burtinikaj z gęślami na ręku,
Puttones, którzy zwaśniony lud godzą.
Wszyscy tam przyszli za jałmużną lichą,
Z gęślami, wróżbą, z milośnemi leki,
Ubóstwem swojém i prośbą na ustach.