Ta strona została uwierzytelniona.
137
Wyschłe się drzewo zajęło, i w chwili
Gęsty dym starca osłonił dokoła.
Niekiedy tylko wiater go rozpędzał;
I wówczas widać było na wierzchołku,
Jak siedział niemy bez krzyku, bez jęku,
I zdał się wolno w płomieniach usypiać.
Trąby i rogi, śpiewy i piszczałki,
Razem z płomieniem dokoła zawrzały.
Nim Bodziawołos[1] Wałundę[2] dosypał,
Popioły tylko zostały z ofiary,
A starca tylko u ludu pamiątka.
I już nowego Krewe Wejdaloci
W wrota świątyni wesoło przywiedli;
Tłum go odgłosem powitał wesołym,
I łez wylanych przed chwilą zapomniał.
Kiedy ostatnia głównia dogasała,
Witol, z łez mokre ocierając oko,
Westchnął i spójrzał — przed nim liść wzlatywał;
I on za liściem w nieznajomą stronę
Puścił się, modląc do Boga podróżnych[3].