I chciał odchodzić. Lecz i starzec powstał;
Ale nie starcem; wzniósł się na mogile,
Urosł w wielkiego za chwilę olbrzyma,
I głową dosiągł najwyższego dębu,
A ręce długie, juk dębu konary,
Ku młodzieńcowi wyciągnął skwapliwie.
On za miecz porwał, i o drzewo sparty
Czekał napadu śmiało i spokojnie.
— Dasz mi twych włosów! — krzyknął duch szydersko —
Dasz mi ich z głową razem, Mildy synu!
Znam cię, kto jesteś! Dwadzieścia lat szukam,
Zbiegałem puszcze, i zamki, i Numy,
Niedźwiedzie łomy, Staubunów pieczary,
A nigdzie dotąd nie odkryłem ciebie.
Lecz kiedy dusza Krewejty leciała,
Na białéj sukni Perkun postrzegł plamę.
Plamę tę twoje łzy na niéj zrobiły.
I po niéj przecie do ciebie doszedłem:
Bo któżby cię był u dębu Perkuna
Pod płaszczem Krewy mógł szukać i znaleźć?
Teraz tyś moim! —
I Grajtas poskoczył,
Wyciągnął ręce; lecz Witol go mieczem
Popchnął tak silnie, że upadł na ziemię.
Porwał się Grajtas drżący, rozzłoszczony;
Widać, obrony takiéj się nie spodział
I takiéj siły w młodzieńca ramieniu;
Odskoczył, przypadł i pełznął pod nogi,
Strona:Anafielas T. 1.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
143