Ale gdzie była, i o niéj nie wiedział;
I tam go może zasadzki czekały.
Myślał; i myśląc, na wspomnienie boju,
Czuł, jakby go cóś do ziemi wiązało;
Czuł roskosz jakąś w swojém przeznaczeniu,
W walce z duchami, w nieskończonéj walce,
Co go nad prostych wynosiła ludzi,
Z nieśmiertelnemi bratając Bogami.
Reszta dni zeszła na dalszéj podróży.
Nic w niéj nowego Witol nie postrzegał.
Przechodził sioła i chaty pomijał,
I gęste lasy porzucał za sobą,
Darł się przez bory, przepływał przez rzeki;
A ciągle w jedną kierując się stronę,
Nie wiedział nawet, wiele od Romnowe
Kraju go, błota i puszczy dzieliło.
Znów nadszedł wieczór. Po nad świętą rzeką,
Która wśród gajów lipowych płynęła,
Na Auszlawisa natrafił świątynię,
I pustą, ale spokojną gospodę,
A w niéj starego tylko Wejdalotę,
Co tam nad brzegiem żył z lichéj jałmużny
I wędrowników pobożnych przyjmował.
Z nim święte jego Giwojte[1] mieszkały,
- ↑ Gady święte.