Strona:Anafielas T. 1.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
182

Nie chcę ich karać. Ukarzą ich Bogi.
Łzy wezmą za łzy, krew za krew przelaną.
Nim ztąd ujdziecie, w cztéry zamku rogi
Podłóżcie ogień, dzielcie się skarbami.
Mnie tylko topór, łuk, i róg, i konia,
Białe sokoły, psy jego zostawić.
Resztę wam daję. Niech z téj wilczéj nory
Nic nie zostanie, prócz garści popiołu. —
Rzekł, a radośnym krzykiem tłum powtórzył
Rozkaz i dzięki. Rozbiegli się razem.
Co kto mógł, chwytał, zabierał, unosił:
Ci drogie skóry, bursztynowe czary,
I szaty jasne, i konie, i miecze;
Inni sztabami kruszec drogi nieśli,
Drogie kamienie przygarściami brali,
Sobolém futrem grzbiety nawieszali,
Świetnemi szłyki ubierali głowy.
Zgiełk, zamięszanie w podwórcu zamkowym.
A Witolowi topór złotem kuty,
I łuk przynieśli ogromny Raudona,
I róg, z którego białe piwo spijał,
I dwa sokoły do łowów uczone,
I dwa ogary, za które przed rokiem
Raudon stu ludzi zaprzedał w niewolę.
Potém mu konia przywiedli z za morza,
Którego Raudon, jak drogiego skarbu,
Pilnował okiem matki i złodzieja,
W ozdobnéj stajni trzymał, z rąk go karmił,