I rzadko, chyba na wojnę, dosiadał.
Źrebiec był wielki, czarny, białogrzywy;
Łeb na wyniosłym karku dumnie nosił;
A z niego dwojgiem zapalonych oczu,
Jak król, wzgardliwie po światu spoglądał;
U kopyt złote brzęczały podkowy;
Na grzbiecie skóra nieznanego źwierza,
Połyskująca włosem najeżonym,
Aż po nad ziemię zwieszona spływała;
Uzdę ze złota czystego miał laną,
Drogim kamieniem na głowie sadzoną.
Tego mu konia niewolnicy wiedli,
I, bijąc czołem, całując po nogach,
Uzdę do ręki Witola podali.
— Dla ciebie, Panie, koń ten — powiedzieli —
Pewnie się zrodził, chodował i czekał.
Tobie, Kunigas, dosiąść go przystoi.
On cię, gdzie skiniesz, poniesie na wojnę,
Albo do twoich, do twojéj rodziny.
Raudon go niegdyś nad wszystkie przekładał.
Nie było w stadach, i w skarbie nie było,
Coby on więcéj, coby równie cenił.
Dawno już jakiś czarownik go xięciu
Przywiódł z za morza; i wziął tyle złota,
Ile go cztéry pociągnęło byki.
Pieścił go Raudon, a rzadko nań wsiadał:
Bo Jodź, gdy uczuł pana na swym grzbiecie,
Strona:Anafielas T. 1.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.
183