Strona:Anafielas T. 1.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.
187

Przez drogi, bez dróg, doliny i gaje
Silną się piersią przedzierał, jak strzała.

Zaledwie Witol ujrzał wieś przed sobą,
Już jéj nie było, już za nim znikała.
Rzeki jak wstęgi migały srébrzyste;
Gaje, jak wieńce z zieloności wite;
Pola, jak żółte i czérwone plamy.
Po nad nim chmury pędzone wiatrami
Stać się zdawały, i milcząc poglądać;
A ziemia, jakby z pod stóp uciekała,
Kręcić się, zwijać, w tył cofać zdawała.
Ogary jego daleko zostały,
Sokół gdzieś w lesie uwiązł na gałęzi.
Sam jeden Witol leciał bez oddechu,
Nie wiedząc, gdzie go dziki koń poniesie.
Coraz przez nowy pędząc kraj nieznany,
Czuł, jak mil wiele za nim już zostało.
Słońce się nawet na zachód skłaniało,
I w chmur drużynie różowych, złocistych,
Jak młoda xiężna śród swych dziewek dworu,
Kiedy ją wiodą do chłodnéj kąpieli,
Coraz łagodniéj na ziemię patrzało,
Coraz się miléj ziemi uśmiechało.
Widać, już wozu jego gasły ognie,
Już odpoczynku zbliżała się chwila;
Nad lasów wierzchy czérwone od znoju
Chylić się zacznie, i patrzy, i stoi,