Strona:Anafielas T. 1.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.
189

A koń, parskając, biegł daléj i daléj.
Nic go zatrzymać nie mogło śród biegu.
Zdawał się coraz nowych sił nabierać,
Zdawał się coraz prędzéj lecieć jeszcze.
Nareście zwolnił błyskawicy biegu,
I coraz stąpał powolniéj, ostrożniéj.
Przebywał puszczę; wybiegł na dolinę,
Na któréj wielka ciemniała mogiła;
Parsknął i stanął; a Witol odgadnął
Po biciu serca, po duszy przeczuciu,
Że to był ojca jego grób, Romojsa.
Koń pysk spieniony ku panu zawrócił,
Stanął; a Witol, zeskoczywszy z niego,
Zdjął uzdę, i rzekł, wolno go puszczając:
— Czuję, że to jest ojcowska mogiła.
Ty, coś mnie tutaj przyniósł na swym grzbiecie,
Bądź za to wolny; leć, gdzie stada dzikie;
Leć, o mój Jodziu, kędyś się urodził. —

A koń, jak gdyby tę mowę rozumiał,
Podniosłszy głowę, oczy nań obrócił,
Potrząsnął grzywą i zakopał nogą,
I znów szedł za nim do ojca mogiły.
Kiedy się Witol ku niemu obrócił,
On głowę oparł na ramieniu pana,
I stanął smutny, jakby myśli jego
Pojmować umiał, potrafił podzielać;
A okiem w oczy Witola wlepioném