Strona:Anafielas T. 1.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.
192

Stanęli. Witol padł na twarz przed ojcem.
— Ojcze! — rzekł, wznosząc spłakane oblicze —
Dozwól się dosyć napatrzyć twéj twarzy.
Niech się jéj obraz na duszy wyryje,
Abym go nosił życie moje całe;
Ażebym, jeśli na Dungus przylecę,
Jeśli do wschodniéj powrócę krainy,
Piérwszego poznał, piérwszego powitał!
O, lżéj mi będzie walczyć teraz z duchem,
Lżéj będzie cierpieć i zginąć na ziemi,
Kiedym cię w życiu mojém raz zobaczył. —
Mówił i ręce do ducha wyciągał;
A duch, jak gdyby chciał, nie mógł się zbliżyć;
Chwiał się na białym, skrzydlatym rumaku;
I gdyby w kraju, z którego przeleciał,
Mógł się żal rodzić, łzy mogły popłynąć,
Rzekłbyś, że mu się łzy w oczach świeciły.
Otworzył usta i tak rzekł do syna:

— Śmiało idź, synu, śmiało idź po ziemi!
Choć zemsta Bogów niewinnego ściga,
Jeśli się zbrodnią nie skalasz ni razu,
Wrócisz do ojców, do wschodniéj krainy,
Przejdziesz Anafiel; a pamięć o tobie,
Jak złote ziarno posiane na ziemi,
Zostanie tutaj; i z niéj się urodzi
Potomstwo wielkie, bohatéry sławne.
Śmiało idź! synu! Ja ojcowską ręką