Do boju życiu błogosławię tobie, —
Rzekł ojciec. Potém znowu orszak duchów
Z mogiły ruszył, popłynął ku niebu;
Bielał przez chwilę; na tle nocy czarnéj
Świecił, jak gwiazda, i malał, i zniknął.
Pozostał Witol, uderzył się w rękę,
I krew swą lejąc na ojca mogiłę,
Modląc się, krwawą święcił mu ofiarę.
Tak noc ubiegła. Piérwszy raz oddawna
Usnął podróżny; a wierny koń jego
Z rozdartém nozdrzem wartował na straży
I rżeniem równo z jutrzeńką obudził.
Witol przypomniał na ducha zasadzki;
Dłużéj na grobie nie mogąc pozostać,
Oblał go jeszcze łzami, i żegnając,
Znów w swoję drogę puścił się przez lasy.
Smutny szedł krętą w zarośla drożyną;
Jodź za nim, jakby sługa szedł za panem
Powoli; kroki mierzył z jego chodem;
Czasem się srożył i najeżał grzywę,
To znów spokojny trawę gryzł i liście;
Jak pies, co rękę zna, co go karmiła,
I szuka śladu, i tęskni za panem,
Tak on drożyną za nim postępował;
I próżno łąki wabiły zielone,
Strona:Anafielas T. 1.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.
193