Strona:Anafielas T. 1.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
195

I, jakby wczora odszedł ztąd dopiéro,
Nic się tu jeszcze nie zmieniło wkoło —
Cicho, jak było, i pusto, jak było.

Ranek, więc matka musi być w oborze,
Ojciec na łowach, z bydłem poszły dzieci,
Parobcy w lesie, w polu, na nowinach.
Psia buda stoi otworem i pusta.
Też same nawet sroki i śmieciuchy
Skaczą przed progiem i ziarna szukają.
Witol, jak gdyby tylko z łowów wracał,
Śpieszył, i stając na chrominy progu,
Modlił się naprzód Kobolóm i duchóm,
Co go dziecięciem pod tym dachem strzegły;
Zapukał potém. Wyszła stara Malda;
Ale pod pięknéj postaci młodzieńcem
Owego dziecka, co się gdzieś zbłąkało,
Już nie poznała. On poznać się nie dał,
I prosił tylko, jak łowiec zbłąkany,
Aby się chwilę ogrzać przy ognisku
I do podróży dalszéj mógł wypocząć.
Poszła mu stara wodę grzać na nogi
I placków upiec świątecznych pod żarem,
Plaster mu miodu na stół postawiła,
I ser, i mléko na misie drewnianéj;
Lecz choć na niego sto razy spójrzała,
Choć głos słyszała, nie poznała przecię,
Że się ten niegdy jéj synem nazywał,