Strona:Anafielas T. 1.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.
210

Jak drugie szkliste nad głową jezioro;
Czasem się w siwe ubierało szaty;
Lub białym śniegiem wiatr kręcąc nad ziemią,
Chmurą ich zewsząd śnieżną opasywał.
W niéj jak gdyby się ziemi nie tykali,
Jakby w obłoku jasnym się pędzili.
Lecz Jodź z rozdartém nozdrzem nigdy drogi
Nie szukał nawet; ciągle wprost przed siebie,
Przez góry, doły, i zaspy śnieżyste,
I przez zamarzłe pędził się jeziora.
Ni jemu w nocy spoczynku gdzie w lesie,
Owsa ni wody nie trzeba mu było.
Jakby cudowną ożywiany siłą,
Im dłużéj leciał, tém raźniéj i chyżéj,
Czując, że coraz był od celu bliżéj.
Wiele dni w drodze podróżnym ubiegło.
Dni tylko mrokiem i światłem liczyli:
Bo rzadko słońce widzieli nad sobą,
I rzadko xiężyc z za chmury twarz bladą
Pokazał, i znów wśród zamieci śniegu
Okrył się płaszczem tumanów i zniknął.

A Witol pytał konia: — Czy tak długo
Biedz jeszcze mieli, czy jeszcze daleko? —
— Jeszcześmy, Panie, ubiegli pół drogi. —
I znowu leciał tak prędko, jak wprzódy.
A kraj się coraz dzikszy ukazywał.
Czasem w ustroni chata między drzewy,