Strona:Anafielas T. 1.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.
221

— Królu! — zawołał — najdroższego skarbu,
Koniaś ranie mego pozbawił zdradliwie.
Gdybyś za niego królestwo oddawał,
Niczém mi takiéj nie nagrodzisz straty! —

Król zadumiony próżno się wymawiał.
— Patrz — rzecze — na mnie; i ja równą tobie
Stratę poniosłem: klacz mi ukochaną
Razem z twym koniem własnemi rękami,
Zbójca, zagrzebłem pod górą zamkową!
Biada mi! biada! — I rwał siwe włosy,
I sługi swoje odpychał od siebie,
Po ziemi tarzał z jęki bolesnemi.
A Witol także, po srogiéj utracie,
Po Jodziu swoim, płakał łzy rzewnemi;
Ale, na boleść królewską patrzając,
Zabył on swojéj, uśmierzył ją w duszy,
Podał mu rękę. — Królu! — z żalem rzecze —
Stało się! Nie czas napróżno się trapić.
Obaśmy winni, obadwa skarani.
Podaj mi rękę, i przebaczmy sobie. —
Nic nie rzekł stary, lecz jęczał strapiony
I sługi swoje od siebie odpychał,
A koniuszego do wilczéj zagrody
Wrzucić rozkazał.
Noc była nadeszła.
Kobiéty króla pocieszać przybiegły.
Wrzawą i płaczem szumiał zamek cały.