Strona:Anafielas T. 1.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.
275

Ucztę wesołą, spokojnie obchodzi.
Wszędziem go ścigał, nigdziem nie zwyciężył.
I twój posłaniec pohańbione czoło
Nieraz milczący ukrył w czarnéj chmurze.
Mamże się poddać, przyznać mu zwycięztwo?
Daszże ty, ojcze, tak mu szydzić z siebie?
Ludzie powiedzą: — Perkun się zestarzał,
Nie umié nawet i pioruna rzucić. —
I lud odejdzie od twoich ołtarzy,
Innego Boga będzie sobie szukać.
Ojcze! dla czego, przysiągłszy na zemstę,
Jednemu człeku dajesz szydzić z siebie?
Tyś go swym palcem na zgubę naznaczył;
Bogi i duchy siły mu dodały —
Twój wyrok poszedł, jak dziecięce słowo,
Jak wiater, co się po wierzchołkach lasu,
Nie śmiejąc ruszyć gałęzi, kołysze.
Ojcze! pozwolisz, aby ród przeklęty
Z niego na twojéj ziemi się rozmnożył?
Czy nie masz więcéj piorunu w twém ręku?
Lepszego, niż ja, twojéj zemsty posła? —

Mówił, a lice Perkuna pałało,
I oczy jego, jak zarzewie krwawe,
Coraz błyszczały pod chmurną powieką;
Mówił, a ręka Boga się wznosiła
I drżała długo, aż z niéj piorun błysnął.
Warpelis łoskot po niebach roztoczył,