Strona:Anafielas T. 2.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
115

A kędy przejdą pancerze stalowe,
Zmiotą i wszystko na ziemię obalą.
Mindows do boju nie wiedzie już ludu,
On sam ucieka z garścią swych Bojarów —
A lud bez wodza, jak ciało bez głowy,
Rozpierzchły szuka w gęstwinach przytułku,
Za rzeki falą od mieczów schronienia!

Dzień wstał i krwawą oświécił dolinę;
Pokotem na niéj trup leży usłany,
Zbite namioty, skruszone oręże,
I ziemia czarną oblana posoką.
Gdzieniegdzie jęki, słabe słychać głosy
Rannych, co śmierci prędszéj przyzywają —
Inni w milczeniu leżą i konają,
Aby wróg z jęku nie szydził nad niemi.
Sam jeden Jaćwież, z poszarpaném ciałem,
Z rozbitą głową, nie stracił odwagi,
Śpiewa konając i ze wroga szydzi,
Oczyma duszy patrzy w ojców stronę,
I w Wschodnią ziemię, do pradziadów leci,
Matki, ni żony nie płacze, ni dzieci!

A Mindows z garścią Litwy już daleko,
Z wstydem na czole, a gniewem na duszy.
Trzy dni tak leciał, trzy dni bez ustanku;
Za nim się reszty niedobitków pędzą,
Bezładne stado, które wilk rozpłoszył.