Gwoźdźmi złotemi, srébrnemi ubrane,
U dołu ostre, by je wbić do ziemi,
I jak za murem walczyć po za niemi.
Zbroje świécące, miecze, których ręce,
Jak gwiazdy niebios, na murze świéciły,
Kołczany z skóry kraśnéj i złoconéj.
Wpośrodku stosy naczynia złotego
I srébrnych konwi, sztab ze srébra kutych,
Leżały, stały wpół ściany wysoko.
Beczki srébrnemi ujęte okowy,
Pieniędzy pełne, zabranych na Rusi.
Ogromne bodnie, z kruszcu wyklepane,
Z wierzchem różnemi skarby nasypane —
A któż policzy, co w Mindowsa skarbcu
Bogactwa było? Co srébra? co złota? —
Wpośrodku czapka xiążęca leżała,
Z purpury szyta, perłami ubrana,
Z dołu sobolem puszystym odziana,
I znamię władzy, wielki miecz Ryngolda,
Co go nie dźwignął pospolity człowiek,
I laska drogim sadzona kamieniem.
Rano, tajemnie, wszedł Mindows; za sobą
Dwóch wiódł Bojarów do skarbcu tajnego.
Sam najbogatsze futra powybiérał,
Najdroższą zrzucił purpurę ze ściany,
Największe nogą odsunął naczynia,
Sam misy srébrne odliczył ze stosu.