Strona:Anafielas T. 2.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.
211

Posłałem sługi do pruskiéj granicy;
Wrócili słudzy z rękoma próżnemi,
Niosąc szyderstwo i odgróżki Mnichów.
Powiedz, Mindowsie, wiecznież ty spać będziesz?
Nigdyż już na nich nie dobędziesz miecza?
Zgrozo! tyś nie jest Litwin, ty nie pan nasz,
Krew niewolnicy zimna w tobie płynie,
Leniwe zwierzę, co w ciepłém łożysku,
Dajesz bezbronny dusić się ogaróm. —
Mówił, krwią lice Mindowsa się kryło,
Wargi mu drżały, i powstał, i szukał
Miecza dokoła, a miecza nie było.

— Na ci miecz, wołał szydersko doń Trojnat,
Kądziel zapewne Mnichy dali tobie!
Nie masz czém nawet ukarać zuchwalca,
Co pod twym dachem w oczy tobie pluje.
Na ci miecz, Mindows, lecz umiészże jeszcze
Zwiędłemi palcy za miecz ująć twardy? —

I śmiał się. Mindows budził się z uśpienia,
Niezrozumiałą tłómaczył się mową.
— Trojnacie! rzekł mu, tyś jest wróg Krzyżaków,
Słuchasz złych ludzi; co oni ci winni? —
— Oni niewinni! tak, oni niewinni!
Oni są czyści, wdzięczność im na wieki!
Wdzięczność, że Bogów zrzucili ołtarze,
Że nas spętali, że z mienia odarli —