Nasze przymierze niezłamane stoi.
Chce je połamać, kto się o nie boi. —
Potrząsnął głową. Mistrz mu — Lecz nie starych,
Nowych ja przysiąg domagam się, panie!
Lud wasz porzuca raz przyjętą wiarę,
Wy do niéj ludu nie zmuszacie swego.
Od chrztu już lata bez owocu biegą.
Czas zacząć szczepić Chrystusowe słowo. —
— Szczepcie, rzekł Mindows z uśmiéchem pokrytym,
Dałem swobodę, i dziś jéj nie przeczę.
Czegoż wam braknie? Nie dośćże krwi ciecze?
Nie leżąż trupy u kościołów proga?
Macie ofiary dla swojego Boga. —
— Nie takich ofiar Bóg nasz, Królu, żąda. —
— Nie takich?? Mindows pochwycił złośliwie,
Wyścież je sami położyli wczora —
Wy znacie lepiéj jakiemi go błagać!
Ja, jakem przyrzekł, tak będę pomagać. —
— Oto jest karta nowego przymierza —
Rzekł Mistrz — pieczęci twéj brak tylko, panie! —
— Pieczęci mojéj nie będzie tu nigdy! —
— Zrywacie przyjaźń! zakrzyczał Mistrz głośno,
Chcecie więc wojny? —
— Chcę od was spokoju —
Mindows odpowié — nie łamię przymierza —
Trwa i po dziś dzień, a wyście je sami
Kruszyć zaczęli Trojnata grabieżą.
Strona:Anafielas T. 2.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.
248