Strona:Anafielas T. 2.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.
264

I stada kruków, i wron z drzew wierzchołków
Krakały, tuląc pod skrzydłami głowy.

Niebo pochmurne było, i na ziemi
Smutno pod nocy skrzydłami czarnemi,
Pod wichru Pana rozdąsaném skrzydłem.
Menes krokami stąpał powolnemi,
Jakby się na wschód chciał jeszcze powrócić,
I wpół odbytą pielgrzymkę porzucić.
A w zamku gwarnie, szumnie i wesoło;
Choć wicher świszczę, choć Pełedy huczą,
Wszędzie trzaskają ogniska łuczywa,
A każde liczna otacza drużyna.
Bóg z miodem z ręku do ręku przechodzi,
I piosnka z ust się na usta przenosi.
Dawne swe dzieje sobie powiadają,
Smolą oszczepy, łuki wyginają.

Palą się ognie w świetlicach zamkowych,
W wielkim podwórcu, przed wroty wielkiemi,
I za wałami w Żmudzinów obozie,
Mięszają blaski ognisk i odgłosy
Pieśni i gwarów, wykrzyków i zwady,
A wicher szumi, a krucy krakają,
A chmury czarną pędzą na wschód zgrają.
Mindows wychylił obnażoną głowę,
Nadstawia uszu na wrzawy bojowe;
One mu milsze niżli głos słowika,