Strona:Anafielas T. 2.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.
266

Wchodzi człek jakiś i przed nim poklęka;
Pochylił głowę, kędziory jasnemi
Po prochu powlókł i pomiótł po ziemi,
Potém niebieskie wzniósł na Kniazia oczy,
I słowa, milcząc, czekał niespokojny.
— Ktoś ty? Kunigas groźno go zapyta,
Posłaniec zgody, czy posłaniec wojny?
Z sukni Rusina znać! Po co przybyłeś? —

— Czyliżeś nawet nie poznał mnie, Panie!
Chłopię mu głosem rozpłakanym rzecze;
Czyliś tak bardzo zapomniał o synu,
Że ci twarz jego nawet nie przypomni? —

Wykrzyknął Mindows — Wojsiełk!! tyś to? synu —
Ręce mu obie na szyję zarzucił,
I błogosławiąc w czoło go całował.
— Zkąd idziesz? kędy lat przebyłeś tyle?
Mów, u ogniska grzéj się domowego! —
Krzyknął na sługi — Wtém Marti przypada,
Z twarzą spłakaną, bez głosu i blada,
I pocznie syna sciskać, błogosławić,
Tysiącem pytań narzucać na niego,
Tysiącem pieszczot macierzyństwa swego,
Długie tęsknoty nagradzając sobie.

— Wojsiełku! rzecze, myśmy cię umarłym
Mieli, i nieraz płakali po tobie.
Rzadka wieść do nas dobiega od Rusi,