Strona:Anafielas T. 2.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.
27

I nikt go nie znał do wczoraj, nie słyszał,
Że był na świecie. Zmówić się ze swemi;
Mindows spokojny, on pogardza nami,
Myśli, że już nas zdeptał jak robaki,
Że głowy podnieść nie będziemy śmieli. —
Noc ciemna, Montwiłł, najlepiéj usłuży
Miecz ostry w ręku. Czego czekać dłużéj?
Dzisiaj go zabić, i paskudne ścierwo
Krukóm wyrzucić za mury zamkowe! —

— A Montwiłł mruczał — Czy znasz ty Mindowsa?
Chytry jak sarna, co się psóm wywija —
Wiész ty, czy da się w łożu zamordować,
Jak stary niedźwiedź drzémiący w barłogu,
Co nic nie słyszy, śniegiem otrząśniony?
Cóż, jeśli chybim? — Kto nam rękę poda?
Paść będzie tylko, dać pod nogi głowy,
I czekać stryczka lub ciężkiéj niewoli.
Nie mamy wojska; przyjaciół ratunek,
Krucha podpora; nie ruszaj jéj, cała,
Ledwie ją dotkniesz, w proch się rozsypała —

— A mamy złoto, srébro ruskie mamy —
Miecze i zbroje, konie, niewolniki,
Kupim przyjaciół, kupim pomocniki. —
Tak mówił Trajnys — Montwiłł niedowierzał,
Milczał, to mruczał — Jechać nam do dzielnic
I zebrać wojsko i z wojskiem uderzyć.