— Na co nam wojsko, na jednego człeka?
Wstyd, Montwiłł, nas dwóch, a on jeden samy;
Ty masz trzech synów. — Na zamku nas dzieli
Dwie ściany tylko; straż co u drzwi czuwa.
Trudnoż mu życie dziś odebrać jeszcze?
Idź ty do swoich, ja pójdę za swemi.
Zbierzmy przyjaciół, a nim stos ojcowski
Dogaśnie, drugą rzucim nań ofiarę,
Pójdzie na łowy z ojcem, ulubieniec!
Lepiéj tam jemu, szeptał Trajnys cicho,
Na co nam czekać, czego zwlekać dłużéj?
Żeby on stosy do wojny zapalił,
Zgromadził ludu, zamki poosadzał,
Kupił przyjaciół, ujął Kunigasów —
I nas bezbronnych wziął, jak w gnieździe ptaki!
Jam widział w oczach, on nie będzie czekał,
Nie będzie bał się, namyślał i zwlekał —
My go nie wezmiem, on na nas uderzy —
I nie czas będzie! Dziś, dzisiaj Montwille,
Dzisiaj lub nigdy. — Kto ma jutro w ręku?
Jutro? A jutro on zabić nas może! —
— Dobrze, rzekł Montwiłł, idę Kunigasów
Zakupię sobie. — Ty nie żałuj srébra,
Podarków, słodkich słów i obietnicy. —
Spójrzeli w oczy sobie i odeszli,
I oba stali milczący na progach,
I tak myśleli w swych duszach o sobie.
Strona:Anafielas T. 2.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
28