Strona:Anafielas T. 2.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.
284

Zerwał się, bieży do świetlicy dzieci,
I szybko podniósł ode drzwi zasłonę —
Spójrzał i stanął, a oczy zdziwione
Słupem się wryły — Nie postąpił krokiem,
Nie wyrzekł słowa długo. — Cóż zobaczył? —
Królewską kądziel w ręku białogłowy,
U stóp jéj dwoje bawiących się dzieci. —
Ona śpiéwała — Piosnka tak wesoła,
Dawno od zamku ścian się nie odbiła;
Ona śpiéwała, i w swém śpiéwie cała
Kędyś pieśniami w kraj pieśni uciekła.

I Mindows patrzał. Nie Marti to z grobu
Powstała młodszą, bo nie Marti lice;
Twarz jéj weselsza, ognistsze źrenice.
I głos nie Marti Królowéj, a przecie
Inna, a tamtéj podobna; tak kwiaty,
Na jednéj oba kwitnące łodydze,
Jednéj są barwy, woni, choć ich lica
Nie jedne obu. — Zamężna? dziewica? —
Kto ona? — myślał, i postąpi ku niéj.
Naówczas z ławy zerwie się kobiéta,
Uciekać pocznie — On goni i pyta —
— Ktoś ty? — odpowiedz. — Nie służebna moja?
Nie z dworu mego, obca, znać ze stroju,
Ruskie to szaty. — Ktoś ty, i zkąd tutaj? —
Klękła kobiéta, i podniósłszy oczy,
Mówić mu zacznie — Przebacz, Kunigasie!