Strona:Anafielas T. 2.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.
297

— Panie! do boju ciasno nam z tą tłuszczą;
Konie nam spłoszą, gdy strzały wypuszczą,
I zgiełk nastanie, i tył mimowoli
Podać możemy. Lepiéj zsiadłszy z koni,
Pieszo się z niemi uganiać po błoni.
I tak nas więcéj, i lepiéj orężnych;
Zwycięztwo w ręku. Z końmi na te tłumy
Nic nie poradzim; przyjmij dobrą radę. —

Mistrz zwrócił głowę — Na koniach, bez koni,
Trupy to pewne i wygrana nasza!
Liwonów nawet i Kurów nie liczę;
Zle zbrojni, ledwie na liczbę cóś znaczą.
My sami garść tę zdusim, za nim słońce
Krok ujdzie w górę. —
Wtém rękę podnosi,
A Macho bieży, wszyscy z koni skoczą,
I czarnym wałem na Litwę się toczą.
Mindowsa wojsko murem milcząc stoi;
Już krzyk bojowy rozległ się w powietrzu,
Już biegną Niemcy, oni jeszcze krokiem
Nie drgnęli z miejsca — Chorągiew czerwona
Stoi na drzewcu zwinięta, spuszczona.
Już twarze Niemców poznać można było,
Już psie ich wrzaski dochodziły uszu.
Dopiéro Mindows gniew tłumiony długo
Puścił, jak wicher puszcza Pramżu z dłoni.
I chmura strzał się w powietrze podniosła,