Jednych Dur w sinéj pochłonął już toni,
Drudzy o litość wołając, na ziemi
Leżą zgnieceni zbrojami własnemi.
A pieśń litewska nad głowy ich leci,
Coraz weselsza i głośniejsza coraz;
Nócą ją Liwy, Kury i Jaćwieże,
Litwa, Prusacy, jednéj matki dzieci.
Chorągiew boju w krwi zmyta, czerwieńszą
Stała, i wieje zemstą i mordami,
A przy niéj Mindows z mieczem podniesionym,
Obnażył piersi, rozwiał mu wiatr włosy,
Broda jak brzozy gałęzie się chwieje,
Oczy jak wilcze ślipie w nocy świécą.
Leci i rąbie, i tratuje Niemców.
Już Mistrz uchodził, gdy Mindows go zoczył,
I poparł konia, i Niemca doskoczył.
— Zaczekaj! krzyczy, czas się z sobą zmierzyć.
Długom ja musiał kłamać wam pokorę,
Niech ci choć życie za mój wstyd odbiorę! —
I tnie go mieczem, gdzie hełm nie krył z tyłu,
W skórzany kaftan, wnet razu poprawi,
I Mistrz spadł z konia, w krwi się swojéj pławi.
A Mindows nogą zdeptał dumne czoło,
Plunął mu w oczy, proszącemu łaski.
— Życia! byś moje wydarł, wilcze wściekły,
Zawołał, życia! — masz tam drugie życie,
Na lepszym świecie, w który wy wierzycie,
Idźże na ucztę z Poklusem i Niolą. —
Strona:Anafielas T. 2.djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.
299