A w każdéj siedzi i wzrasta cierpienie,
A z każdéj widać i nocy bezsenne,
I długie żale, i tęsknicy wiele.
— Doumand! — rzekł Trojnat, i — Doumand! — powtórzył
Mindows zdziwiony, podchodząc ku niemu.
Stanęli. Doumand dziki wzrok ponurzył,
I nagiął karku, i panu swojemu
Czołem bił kornie, a gdy schylał czoło,
To krwią się zlało i oczy nabrzmiały,
Płomień z nich buchnął, a usta mu drżały,
Jak liść osiny od jesiennéj burzy.
— Cóż Roman? — Roman, Doumand mu odpowié,
Wciąż idzie daléj, wciąż pustoszy ziemie!
Śpieszyć na niego, biedz przeciw potrzeba.
Daléj z łupami, gdy pogoń usłyszy,
Gdzieś się ukryje w puszczach i przypadnie. —
— Jutro — rzekł Mindows. — Jutro — Trojnat wtórzył,
A mówiąc — Jutro — wzrok w Doumanda wnurzył,
I pchał głęboko, aż do jego duszy.
Skinęli sobie. Mindows nic nie widzi,
Ognia poprawił i usiadł na skórze,
Wyciągnął rękę do Doumanda dłoni.
— Tyś druh mój wierny, rzecze mu z uśmiéchem,
I gniewu w sercu twojém wszak już niéma?
Wszakżeś po żonie pocieszył się twojéj?
Jedna kobieta wartaż tyle żalu? —
A Trojnat dodał — Jam siwy i stary,
Ale za młodu takżem nie miał żony.
Strona:Anafielas T. 2.djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.
321