Leżał w śnie piérwszym; jéj ręce na szyi
Jego związane, a usta na czole
Leżą różane. Obok szaty zdjęte,
Kraśne odzieże, błyskotki przeklęte,
Któremi serce przekupił kobiéce.
Ujrzał to Doumand, i nim Mindows oczy
Rozkleił, mieczem rozplatał mu głowę.
Zraniony jeszcze porwał się, i z rykiem
Padł jak zwierz dziki. Kobiéta zbudzona
Krzycząc się zrywa, na kolana rzuca.
Wtem Trojnat skoczył i poprawi razu.
Mindows krwią spłynął, zatoczył się, pada,
A Doumandowa przed mężem swym blada,
Wyciąga dłonie, pełznie do nóg jego.
— Panie! — zawoła. On nie słuchał głosu,
Za włosy porwał, miecz w piersi utopił.
— Kraśne ci szaty uszył twój Mindowe,
Kraśniejsze Doumand daje ci na drogę!
Dobrze wam było żyć razem na ziemi,
Idźcież we dwojgu do jednéj mogiły. —
Mówił, i oczy w twarz żony utopił.
Ujrzał ją Doumand, poznał ukochaną,
Zemsty zapomniał, miłość przypomina,
I miecz wyrywa, i siebie przeklina,
Z piersi przebitéj krew usty wysysa,
Woła, na ręce bierze i podnosi,
U martwéj jeszcze przebaczenia wzywa.
Strona:Anafielas T. 2.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.
327