Starszemu swemu! Mindows! nie dość tobie
Zwycięztw i władzy? Cóż te słabe dzieci,
Cóż oni tobie? Niech choć one żyją! —
— Te słabe dzieci, to wilczęta młode,
Rzekł Mindows; teraz bawią się ze psami,
Lecz gdy im zęby porosną, to kiedyś
Poduszą owce i pójdą do lasa.
O! nie, wybiję wilki i wilczęta! —
Skinął, wnet sługi Montwiłła porwali,
I w silnych rękach, za gardło schwycony,
Skonał bełkocząc niewyraźnie — Dzieci! —
— Tych, krzyknął Mindows, wskazując Bojary,
Uwiązać dzikim konióm do ogonów,
I puścić w lasy; miecza na nich szkoda;
Precz z niémi! — Słudzy milczących powiedli,
A zamek zawrzał, zapłonął ogniami,
Zahuczał ludem, i nim kury trzecie
Zapiały, dziesięć dzikich biegło koni
Ze wrót zamkowych, po obszérnéj błoni,
Każdy za sobą wlokąc zdrajcy ciało,
Które się z życiem wrzeszcząc passowało;
I wiatr donosił zdala tentent koni,
I jęki winnych. Potém tentent tylko,
Potém szmér głuchy — I cisza głęboka,
I krwawe tylko pozostały ślady
Zbrodni, wycieczki i kary i zdrady.