Strona:Anafielas T. 2.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.
53

I stary Krewe wyszedł przeciw niemu
Z Krewów, wróżbitów, Wejdalotów tłumem;
Ewarte z laską, dwakroć zakrzywioną,
I Sigonnoci, sznurem przepasani,
Z torbą na plecach i kijami w rękach,
Wielkim go krzykiem witali wesoło,
Podnosząc ręce, bijąc ziemię czołem,
Kładnąc się wszyscy na Mindowsa drodze.
Sam jeden Alleps nie uchylił głowy;
Szedł prosto starzec poważny ku niemu,
I wiódł go z sobą przed Bogów ołtarze.
Zdaleka one ogniami jaśniały,
Trzy obok święty dąb obejmowały,
Z którego twarze trzech Bogów zczerniałe,
Żółtemi oczy z bursztynu patrzały.

Pod gołém niebem trzy ognie gorzały,
Mur tylko czarny opasał je wkoło,
Na nim wisiały żubrów, turów rogi
Oprawne w srébro, łuki i kołczany,
Zbroje, w ofierze Bogóm przyniesione,
Bursztynu bryły, i wieńce korali,
I z muszli morskich nizane równianki,
Kuronów dary nadmorskich mieszkańców.
Były tam czaszki z nieprzyjaciół głowy,
Zbroje w niemieckich kuźniach wykowane,
Miecze z dalekich krajów od zachodu,
A wśród nich w murze posągi drewniane,