— Precz Sudymuncie! — Mindows ku drzwióm kroczył,
Odpychał starca — on stał murem wryty,
Gniew coraz oczy bardziéj mu płomienił.
Skinął na sługi. — I wpadli siepacze.
Marti ojcowski oszczep pochwyciła;
Sudymunt sługi rozmiatał prawicą,
A Mindows, paląc się złością, szedł straszny,
Nic już nie słyszał, o wszystkiém zapomniał,
Pchnął; a Sudymunt upadł na kamienie
I krwią się oblał, jęczał i przeklinał.
Słudzy płaczącą Marti pochwycili. —
— Na koń! wrzał Mindows, na konie i w drogę! —
Wypadł w przedsienie, a głos gonił za nim —
— Przeklętyś, zdrajco, przeklęty na wieki!
Ty, twoje dzieci, ród twój, ziemia cała! —
Przeklęty! — Będziesz w ostatniéj godzinie
Napróżno także bronił twoich dzieci. —
I już z podwórca zamku uciekali,
A głos za niemi wciąż wołał — Przeklęty! —
Pędzili pół dnia, pędzili dzień cały,
Ptaki nad niemi i wiatry wołały,
Drzewa szumiały i rzeki — Przeklęty! —